Diablo. Wojna Grzechu, t. 2: Smocze łuski | Richard A. Knaak

Page 1



WOJNA GRZECHU KSIĘGA DRUGA

SMOCZE ŁUSKI RICHARD A. KNAAK przełożyła

Dominika Repeczko


Tytuł oryginału Diablo. The Sin War Book Two: Scales of the Serpent Copyright © 2007 by Blizzard Entertainment. All rights reserved. Diablo i Blizzard Entertainment są znakami handlowymi i/lub zarejestrowanymi ­znakami handlowymi Blizzard Entertainment, Inc. w Stanach Zjednoczonych i/lub w innych krajach. Wszelkie pozostałe znaki handlowe w niniejszym dziele należą do ich poszczególnych właścicieli. Niniejsza powieść jest literacką fikcją. Jakiekolwiek występujące w niej nawiązania do wydarzeń historycznych, rzeczywistych osób i rzeczywistych miejsc również są fikcją. Pozostałe imiona, nazwiska, postaci i wydarzenia są wytworem wyobraźni autora i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa. Wszelkie prawa zastrzeżone, wraz z prawem do przedruku i publikacji niniejszej książki w całości lub fragmentach w jakiejkolwiek dostępnej formie. Przekład Dominika Repeczko | ragana.com.pl Redakcja i korekta Dominika Pycińska, Lidia Kowalczyk Pracownia 12A | pracownia12a.pl Skład i przygotowanie do druku Tomasz Brzozowski Copyright © for this edition Insignis Media, Kraków 2015 Wszelkie prawa zastrzeżone. ISBN-13: 978-83-63944-94-0

Insignis Media ul. Szlak 77/228–229, 31-153 Kraków telefon / fax +48 (12) 636 01 90 biuro@insignis.pl, www.insignis.pl facebook.com/Wydawnictwo.Insignis twitter.com/insignis_media (@insignis_media) instagram.com/insignis_media (@insignis_media) Druk i oprawa Opolgraf SA, www.opolgraf.com.pl Wyłączna dystrybucja Firma Księgarska Olesiejuk, www.olesiejuk.pl


Dla lojalnych i niezwykle cierpliwych fanów świata Sanktuarium



PROLOG

W I świat zmienił się wraz z powtórnym przyjściem nefalemów, ale najbardziej zmienił się pierwszy z nich, Uldyzjan ul-Diomed. Swego czasu jedyne, czego pragnął, to wieść proste życie farmera, jednak okoliczności zmusiły go, by zapoczątkował wielkie zmiany. To za sprawą Uldyzjana została odkryta część prawdy dotycząca Sanktuarium – jak nazywali ten świat ci, którzy walczyli o władzę nad nim. To za sprawą Uldyzjana ludzie dowiedzieli się o wojnie, jaką anioły i demony prowadziły od wieków, ukrywając się za Katedrą Światłości i Świątynią Trójcy. A dostrzegłszy w Uldyzjanie zagrożenie dla swych planów, zarówno Katedra, jak i Świątynia starały się uczynić go swą marionetką, a może i zniszczyć na zawsze. Co gorsza, Uldyzjan zdradzony przez kogoś, kogo mylnie uważał za miłość swego życia, stał się zagrożeniem dla siebie samego. Przestał dostrzegać bowiem, co działo się wokół niego, nawet gdy próbował uwolnić ludzi spod jarzma tych, którzy uważali się za prawowitych panów wszystkich śmiertelników. Choć Uldyzjan miał wrażenie, jakoby to na jego zmęczonych barkach spoczywa los całego Sanktuarium, to inni od setek już lat walczyli przeciwko temu samemu wrogowi, i to walczyli niestrudzenie, mimo że walka ta zdawała się skazana na porażkę. 7


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Uldyzjan nie mógł o nich wiedzieć, co najpewniej wyszło mu jedynie na dobre, albowiem jego nieznani sprzymierzeńcy nie mieli pewności, czy nefalema powitać w swoich szeregach, czy jednak zniszczyć na zawsze, tak jak chciały anioły i demony. Z Księgi Kalana Tom piąty, arkusz pierwszy


JEDEN

W Toradża płonęła… Choć to miasto nigdy nie dorównywało ogromem ani sławą wielkiemu Kedżanowi na wschodzie, to niejedno w nim wciąż godne było obejrzenia i cieszyło się uznaniem zarówno wśród pielgrzymów, jak i mieszkańców. Tuż przy północno-zachodniej bramie znajdował się rozległy targ, gdzie można było nabyć albo i sprzedać wszystko, co tylko znajdowało się na ziemiach znanych ludziom. Bliżej centrum miasta kwitły ogrody liczące sobie setki lat, uprawiane starannie, tworzące skomplikowane mozaiki z kwiatów i innych roślin. Rosły tu nawet spiralne drzewa i słynne Kwiecie z Falo, mające więcej niż tuzin intensywnych barw na każdym z płatków i pachnące tak, że nie dorównywały im nawet najbardziej wyrafinowane z perfum. Za ogrodami wznosiła się Arena Klytos, gdzie odbywały się Igrzyska Niroliańskie, przyciągające widzów nawet z wielkiego Kedżanu. Ale te wszystkie słynne i legendarne miejsca, zazwyczaj pełne ludzi, tego straszliwego wieczoru świeciły pustkami. Tylko w jednej jedynej części miasta coś się działo – coś, co można było dostrzec z daleka, aż z samych gęstwin dżungli otaczających Toradżę. Miasto płonęło… a w samym centrum płomieni stała Świątynia Trójcy. 9


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Krwawa łuna oświetlała niebo wysoko nad trzema wieżami trójkątnego budynku, największego, jeśli nie liczyć tego pod Kedżanem, przybytku Świątyni Trójcy. Czarne kłęby dymu spowijały wieżę poświęconą Mefisowi, jednemu z trzech duchów przewodnich. Ogromny czerwony krąg, symbol obrządku, a zarazem miłości będącej sferą podległą Mefisowi, zwisał teraz krzywo i niepewnie, bowiem płomienie pochłonęły część mocowania. Budowniczowie Świątyni nie przypuszczali, że może ją spotkać tak straszliwy los, i nie przewidzieli dodatkowego mocowania dla odlanego z żeliwa kręgu. Katastrofa, która zagrażała wieży Mefisa, wcześniej pochłonęła już wieżę poświęconą Dialonowi. Wprawdzie pełen dumy łeb barana, symbolizujący determinację, wciąż jeszcze wisiał wysoko, ale nad nim wznosiły się już jedynie zwęglone szczątki wieży. Przy czym niewielka część budulca, tworzącego wcześniej wyższe kondygnacje, spadła na ziemię; połamane belki i kamienie zwaliły się do wnętrza wieży jakby w skutek implozji. U podnóża schodów tłoczyły się setki ludzi. Ci zgromadzeni bliżej wejścia do Świątyni odziani byli w lazurowe, złote i czarne szaty trzech obrządków. Towarzyszyli im liczni Strażnicy Pokoju, jak zawsze zakapturzeni i chronieni przez metalowe napierśniki, uzbrojeni w miecze i włócznie. Wierni Świątyni starali się odeprzeć tłum, którego pierwsze szeregi złożone były z ludzi w prostych strojach wieśniaków i farmerów, typowych dla mieszkańców wyżyn położonych daleko na północny zachód od wielkiej dżungli. Mieli przy tym jasną skórę, w przeciwieństwie do przeważnie smagłych sług Świątyni. Różnili się też karnacją od tych, którzy postępowali za nimi. Nacierający w stronę Świątyni Trójcy tłum składał się bowiem w większości z mieszkańców Toradży, których nietrudno było zidentyfikować po luźnych, powiewających 10


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

szatach, przeważnie czerwonych i fioletowych, i długich włosach związanych na karku. I choć to w rękach atakujących znajdowała się większość pochodni, płomienie, które trawiły tę część miasta, nie były ich dziełem. Po prawdzie nie było nikogo, kto zdołałby określić, jak zaczął się pożar. Początkowo płomienie zdawały się sprzyjać kapłanom… i to wystarczyło, by sympatię dla Świątyni zmienić w gniew. I gniew ten stał się wystarczającym impulsem dla Uldyzjana, by ruszyć na Świątynię bez dalszej zwłoki. Kiedy przybył do Toradży i kiedy już uporał się ze zdumieniem, że taka liczba ludzi może się zmieścić w tym jednym miejscu, postanowił stopniowo wpływać na mieszkańców miasta, by pozbyli się kapłanów i ich sług. Ale czyn tak straszliwy, w skutek którego potraciły życie dziesiątki mieszkańców, a nawet kilku z tych, co przybyli do Toradży z Uldyzjanem, sprawił, że były farmer stracił resztki sympatii i żalu, które jeszcze się w nim kołatały. „Przybyłem tu w nadziei, że będę nauczał, że nawrócę ludzi – myślał, spiesząc w stronę świątynnych schodów. – Jednak sami to na siebie sprowadzili”. Zgromadzeni przed budynkiem ludzie rozstąpili się przed Uldyzjanem, zanim jeszcze go zobaczyli. Dotknięci jego mocą – mocą nefalema – wyczuwali jego bliskość. Znieruchomieli, gdy tylko dotarło do nich, że Uldyzjan ma coś na myśli. To nie on zapoczątkował dzieło zniszczenia Świątyni. Nie, był to skutek daleko prymitywniejszych wysiłków uczniów Uldyzjana. Takich jak Romus, jeden z najzdolniejszych akolitów Uldyzjana. Wywodził się z Party, miasta, które jako drugie po Seram miało okazję doświadczyć niezwykłej mocy nefalema. Jednakże gdy w Seram ogłoszono Uldyzjana potworem i mordercą, w Parcie został prorokiem, a lud bez wahania przyjął proste, ale i uczciwe prawdy, które głosił. 11


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Uldyzjan nie był prorokiem, jaki w baśniach i legendach wyrusza na krucjatę w imię wiary. Nie był młodzikiem o anielskiej urodzie, który przewodził wiernym Katedry Światłości, ani dobrotliwym, srebrnowłosym mędrcem, jakim był Pierwszy, stojący na czele Świątyni rywalizującej z Katedrą – ten sam, którego słudzy mieli teraz zmierzyć się z gniewem Uldyzjana. Uldyzjan ul-Diomed urodził się w chłopskiej chacie. Rysy miał twarde, częściowo ukryte za krótką brodą, szczękę kwadratową, a budowę ciała mocną wskutek zmagania się z przeciwnościami losu. Ale w żaden sposób nie wyróżniał się z tłumu. Jasne włosy spadały mu na kark w nieładzie. Odziany był w prostą brązową koszulę i spodnie oraz zniszczone buty. Poza nożem myśliwskim za pasem nie nosił broni, ale i żadnej nie potrzebował, bo sam stanowił broń o wiele groźniejszą niż najbieglejsza klinga albo najszybsza strzała. Czy też, dajmy na to, oddział Strażników Pokoju, którzy pędzili na niego po świątynnych schodach. Biegnący za nimi kapłan Dialona wyszczekiwał rozkazy. Uldyzjan widział w nim kolejnego głupca, wiedział bowiem, że klecha przekazuje jedynie polecenia zwierzchnika ukrytego gdzieś w głębi zabudowań Świątyni. Jednak zarówno kapłan, jak i wojownicy będą cierpieć za swą zagorzałą lojalność względem przeklętej sekty, której byli częścią. Uldyzjan pozwolił strażnikom podejść blisko, tak blisko, że znalazł się w zasięgu ich broni, a potem w mgnieniu oka wyrzucił cały oddział w powietrze. Polecieli we wszystkich kierunkach. Niektórzy uderzyli w kolumny na szczycie schodów. Dobiegł go trzask łamanych kości. Inni pofrunęli aż pod ogromne odrzwia z brązu i tam pospadali bezwładnie, splątani jedni z drugimi. Kilku potoczyło się na boki, pod stopy zgromadzonych ludzi, którzy okrzykami radości powitali demonstrację mocy swego przywódcy. 12


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Stojący obok kapłana łucznik wypuścił strzałę. Nie mógł podjąć gorszej decyzji. Uldyzjan zmarszczył brwi, bowiem nagle odżyło w nim wspomnienie śmierci przyjaciela, który poległ, gdy stanął przeciwko demonowi Lucionowi. Lucion, przybrawszy postać Pierwszego, założył Świątynię Trójcy, by zdeprawować Ludzkość i uzyskać nad nią niepodzielną władzę. Wypuszczona teraz w kierunku Uldyzjana strzała przypomniała mu inną – wypuszczoną przez Achiliosa, która, kierowana wolą demona, zawróciła i przebiła gardło łucznika. Teraz Uldyzjan tak samo pokierował wycelowaną weń strzałą. Pocisk zawrócił i popędził w przeciwnym kierunku. Łucznik patrzył na nią osłupiały… Ale to nie on był celem. Strzała przebiła na wylot pierś kapłana, jakby go tam w ogóle nie było, i mknęła dalej, przyspieszając jeszcze, póki nie dotarła do drzwi z czerwonym symbolem Mefisa. Tam, posłuszna woli Uldyzjana, wbiła się głęboko w sam środek metalowego kręgu. Wszystko działo się tak szybko, że dopiero gdy strzała znieruchomiała, trafiony kapłan się zachwiał. Zacharczał, krew trysnęła mu nie tylko z rany, ale i z ust. Twarz straciła jakikolwiek wyraz, policzki zwiotczały, a sam kapłan runął w dół schodów niczym upiorna lalka. Łucznik cisnął broń na ziemię i padł na kolana w głębokim szoku. Wpatrywał się w Uldyzjana wytrzeszczonymi oczami, oczekując śmierci z rąk proroka. Śmiertelna cisza spowiła okolicę. Uldyzjan podszedł do strażników. Poza jednym klęczącym wojownikiem, reszta próbowała zewrzeć szeregi. Krew tych co bardziej porywczych uczniów Uldyzjana barwiła posadzkę, będąc widomym dowodem na determinację Strażników Pokoju, by nie przepuścić żadnego żywego. Uldyzjan zacisnął zęby i położył dłoń na ramieniu klęczącego strażnika. 13


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

–  Niech ten zostanie żywy… dla przykładu. – Spojrzeniem pełnym gniewu obrzucił pozostałych. – Reszta może dołączyć do swojego Pierwszego w piekle. Słowa te wywołały niewielkie poruszenie wśród tych, którzy nie wiedzieli o śmierci Luciona z ręki Uldyzjana. Nie po raz pierwszy zresztą Uldyzjan widział taką reakcję, zakładał więc, że ta wieść nie dotarła jeszcze do wszystkich zakątków. Najwyraźniej najwyżsi kapłani postarali się, by słuchy o tym nieszczęściu nie niepokoiły ich trzódki, ale Uldyzjan miał zamiar dopilnować, by cały świat dowiedział się prawdy. Nie żeby miało to jakiekolwiek znaczenie dla Toradży. Nim wstanie świt, niejeden z mieszkańców będzie przeklinał Trójcę. I najpewniej też Uldyzjana. Ale teraz on powiódł spojrzeniem po strażnikach i kapłanach.  – Dość już przelaliście krwi niewinnych ludzi. Teraz nadszedł czas, byście zapłacili za to swoją. Jeden ze Strażników Pokoju gwałtownie nabrał powietrza. Na jego gardle pojawiła się rysa… i wojownik zaczął broczyć posoką. Przerażony próbował zatamować krwotok dłońmi, ale i one obficie krwawiły. Kolejne miejsca na jego ciele poczęły spływać szkarłatem, zupełnie jakby ze wszystkich stron cięły go niewidzialne miecze. Obrońcy Świątyni już chcieli się wycofać, lecz najpierw jeden, potem drugi, a naraz kolejni zalali się krwią z licznych ran i cięć. Sączyła się nawet spod ich napierśników i kapturów. Strażnik, który zaczął krwawić pierwszy, upadł w kałużę własnej krwi, plamiącej nieskazitelny marmur posadzki. Niedługo później kolejny osunął się na kamień… Po chwili strażnicy i kapłani przewracali się jeden za drugim. Doznali niezliczonych, straszliwych ran, identycznych z tymi, które w ostatnich latach zadali nie tylko ludziom Uldyzjana, ale i innym ofiarom. 14


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Nikt, na kim spoczęło pełne nienawiści spojrzenie Uldyzjana, nie został oszczędzony. I nagle dalsze szeregi obrońców straciły zapał do walki. Porzucali swe pozycje, a kapłani nie robili niczego, by ich zatrzymać, bo i oni przerażeni byli mocą, jaką władał ten jeden niewyróżniający się niczym człowiek. Tłum zaryczał w przeczuciu rychłego zwycięstwa i znów ruszył do ataku. Teraz Strażnicy Pokoju byli w mniejszości i zgodnie z tym, co powiedział Uldyzjan, nie mogli liczyć na litość. Sam Uldyzjan nie brał udziału w krwawych zmaganiach, szedł dalej, w głąb świątyni. Strażnicy Pokoju i pomniejsi klerycy nie mieli dlań żadnego znaczenia. Prawdziwe zagrożenie czekało w samym sercu kompleksu w sanktuarium najwyższego kapłana, który odpowiadał bezpośrednio przed Pierwszym, a zatem był doskonale świadomy odrażającej prawdy dotyczącej pochodzenia Trójcy i jej celów. Uldyzjan przystanął, mając przed sobą troje drzwi. Każde oznaczone były innym symbolem – łbem barana dla obrządku Dialona, kołem Mefisa i liściem Bali. Strzała, którą posłał wcześniej, nadal tkwiła w środkowych drzwiach i właśnie w ich stronę Uldyzjan skierował swe kroki, choć wyczuwał, że zostały zabarykadowane od przeciwnej strony. Drzwi jęknęły rozdzierająco, zadygotały, jakby miały wybuchnąć, i wreszcie rozwarły się z taką siłą, że para zawiasów została wyrwana z kamienia. Jedno skrzydło zawisło krzywo. Uldyzjan czuł, że podąża za nim kilku z jego uczniów. Nawet gdyby chciał, nie zdołałby ich powstrzymać – zbyt gorąco płonęła w nich żądza zemsty. Ta świadomość nagle zaniepokoiła Uldyzjana. Wiedział przy tym doskonale, co rozpaliło ich gniew. Kiedy zaledwie przed dwoma tygodniami wraz z bratem Mendelnem, ich przyjaciółką Serentią i grupą partan wkroczyli do Toradży, patrzyli 15


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

zdumieni na cuda miasta. Wtedy też Uldyzjan zdecydował, że swój dar zademonstruje tutejszym ludziom w sposób całkowicie pokojowy i zaoferuje go tylko tym, którzy chętni będą go przyjąć. Niestety, dla Świątyni Trójcy równie dobrze w mieście mogłoby się pojawić gniazdo żmij. Wystarczyło, by przez dwa dni toradżanie zbierali się wokół Uldyzjana na targu i słuchali jego historii, a już straż siłą przegnała jego uczniów z miasta. Uldyzjana zawleczono do jakiejś celi – sam nie wiedział, gdzie umiejscowionej. Nikt mu niczego nie wyjaśniał, ale szybko stało się jasne, że takie rozkazy strażnicy otrzymali z samej Świątyni. Do tej chwili Uldyzjan wierzył, że Toradża okaże się podobna do Party. Z drugiej strony jednak może i była nad wyraz podobna, bo przecież i w Parcie zaatakowali go wysłannicy Trójcy! Pod wodzą okrutnego Malika, arcykapłana Mefisa, Strażnicy Pokoju wymordowali przyjaciół Uldyzjana, a on sam ledwo im umknął. Krzyk rozbrzmiał za jego plecami i urwał się nagle na przejmująco wysokiej nucie. Uldyzjan odwrócił się błyskawicznie. Dwóch ludzi leżało rozciągniętych na marmurowej posadzce, u trzech innych dostrzegł poważne rany. Z ich gardeł, piersi i kończyn sterczały niewielkie metalowe gwiazdki. Obaj polegli byli partanami i strata tych kolejnych z grupy, którzy za niechętnym wówczas Uldyzjanem podążyli w głąb toradżańskich dżungli, wstrząsnęła nim wyjątkowo mocno. Gniewnym gestem posłał falę powietrza ku przeciwległej ścianie komnaty. Zrobił to w najlepszym możliwym momencie. Zawiesił w bezruchu kolejną chmurę metalowych gwiazdek, wypuszczonych najwyraźniej przez jakiś mechanizm umieszczony w ścianach. Uldyzjan pozwolił, by większość tych niepozornych narzędzi zbrodni opadła z grzechotem na posadzkę, ale kilka posłał z powrotem do niewidocznej 16


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

wyrzutni, żeby ją unieruchomić, i nie zwlekając, ruszył ku rannym. Na marmurze konali toradżanie. Jednego z nich Uldyzjan znał doskonale, był to Jezran Rhasheen – pierwszy z mieszkańców, który podszedł do bladolicego przybysza, przemawiającego na placu targowym. Ciemnoskóry młodzieniec był jedynym synem liczącego się w mieście kupca. Nie miał właściwie żadnego powodu, by tak chętnie słuchać nauk obcego, a co dopiero je akceptować – Jezran miał w życiu wszystko, czego mógł zapragnąć. A jednak słuchał, i to nad wyraz uważnie. Kiedy Uldyzjan zaoferował podzielić się swym darem z każdym z toradżan, to właśnie Jezran pierwszy wystąpił z tłumu. Jezran spojrzał na pochylającego się nad nim Uldyzjana, któremu białka oczu chłopaka, tak jak i innych mieszkańców miasta, wydawały się wyjątkowo jasne, wręcz śnieżnobiałe. Wiedział, że to tylko złudzenie spowodowane kontrastem z ciemną skórą tubylców, ale i tak nieustannie go to zadziwiało. Jezran zdołał jeszcze uśmiechnąć się blado. Rozchylił wargi… i skonał. Uldyzjan zaklął – nawet przy użyciu całej swojej mocy nie zdołałby przywrócić chłopcu życia. Ale pozostałym mógł jeszcze pomóc. Gdy tylko to sobie uświadomił, złożył delikatnie głowę Jezrana na podłodze i odwrócił się do kolejnej z ofiar. Położył rannemu dłoń na czole. Mężczyzna gwałtownie nabrał powietrza. Mordercze gwiazdki wysunęły się z ciała z niepokojącym dźwiękiem… a rany natychmiast się zamknęły. Toradżanin uśmiechnął się z wdzięcznością. Uldyzjan uleczył jeszcze i trzecią ofiarę, kobietę, a potem z goryczą popatrzył na ciało Jezrana. „Dwóch przeżyło, ale jeden zginął. I to by było tyle, jeśli chodzi o cały ten mój dar” – pomyślał.  –  On nie żywi do ciebie żalu – odezwał się Mendeln z tyłu. Brat Uldyzjana przemawiał tonem nieskończenie spokojnym 17


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

nawet w obliczu katastrofy. – A teraz lepiej poznał prawdę o naturze wszystkich rzeczy niż którykolwiek z nas. Mendeln był drobniejszej budowy niż starszy brat. Od zawsze miał zadatki na uczonego. Choć Uldyzjan dotknął go swą mocą, jak i każdego innego ze swych uczniów, Mendeln zmienił się inaczej niż pozostali. Uldyzjan czuł, że jego jedyny pozostały przy życiu brat stał się naczyniem dla mocy całkowicie odmiennej od tej, która przepełniała jego samego. Zupełnie jakby Mendelna wypełniał powoli cień. Aczkolwiek Uldyzjan nie mógł powiedzieć, że ów cień pochodził od czegoś złego. Jednak nie mógł też powiedzieć, że pochodził od czegoś dobrego.  –  Rozumiem tylko tyle, że on i wielu innych stracili życie – prychnął, patrząc prosto w przenikliwe, czarne oczy brata. – Ale czy to wina Trójcy, czy moja, chyba nigdy nie będę umiał ocenić.  –  Nie o tym mówiłem… – i Mendeln zamilkł. Uldyzjan minął brata odzianego w ciemną szatę i znów skierował się w głąb świątyni. Jego akolici podążyli za nim, trzymając się w pewnej odległości zarówno od swego przywódcy, jak i jego brata. Choć w wypadku Mendelna nie tyle z szacunku, co bardziej dlatego, że nikt nie kwapił się, by przebywać blisko niego. Nawet ci niedotknięci mocą nefalema wyczuwali coś dziwnego w młodszym z synów Diomedesa.  –  Dałem wam dar – Uldyzjan zwrócił się do ludzi idących za nim, w tym samym czasie umysłem szukając niebezpieczeństw, jakie mogły czaić się na ich drodze. – Pamiętajcie, by go używać. To wasze życie. To wy sami. Naraz poczuł, że oni nadchodzą. Zimny dreszcz przebiegł mu po plecach. Uldyzjan modlił się, by ludzie go posłuchali, w przeciwnym razie niejeden z nich zginie dziś straszną śmiercią. Stali w przestronnej komnacie, w której wierni trzech obrządków zbierali się przed modlitwami. Trzy wysokie posągi, 18


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

przedstawiające duchy przewodnie, stały przy kolejnych wejściach prowadzących do miejsc, gdzie odbywały się ceremonie poszczególnych obrządków. Każda z nieśmiertelnych istot ubrana była w powłóczyste szaty, a kontury ich twarzy były zaledwie zarysowane. Po lewej Bala z młotkiem i torbą, zawierającą nasiona wszelkiego życia. Po prawej Dialon, trzymający przy piersi Tablice. Pośrodku Mefis… zawsze Mefis… niczego nie niósł, tylko składał ręce, jakby w jego ramionach miało spocząć niewinne dziecię. Dziecię przeznaczone na rzeź, jak zawsze myślał Uldyzjan. I z tym obrazem płonącym w myślach podniósł rękę w geście ostrzeżenia, bowiem w każdych drzwiach stanęły groteskowe, potworne postaci zakute w czarne zbroje. Z okrzykiem, w którym pobrzmiewała żądza krwi, makabryczni wojownicy unieśli broń i ruszyli do ataku. Było ich stosunkowo niewielu, a jednak robili przerażające wrażenie, zwłaszcza na Uldyzjanie, który spotkał ich już wcześniej. Niewiele zostało w nich ze śmiertelników, przywodzili na myśl istoty, które od dawna powinny spoczywać w grobie. Uldyzjan wyczuł przerażenie towarzyszących mu ludzi i zrozumiał, że musi pokazać swym akolitom, że morlu, choć potworni, nie są niezniszczalni. Zanim jednak zdążył uderzyć, oślepiająco jasne światło rozbłysło mu przed oczyma. Z krzykiem zatoczył się na tych, którzy szli za nim. Po raz kolejny tak bardzo skupił się na chronieniu innych, że przecenił swoje możliwości. Powinien był przewidzieć, że kapłani przygotują jakiś podstęp, by zapewnić przewagę morlu. Czyjeś dłonie odciągnęły Uldyzjana i w tym samym momencie coś uderzyło go w prawy bok. Mężczyzna okręcił się wokół własnej osi i zwalił na podłogę. 19


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Walczył ze ślepotą, słysząc rozlegające się wokół przerażające wrzaski. Ohydny odgłos pękających kości przejął go dreszczem. Dobiegł go ochrypły śmiech – natychmiast rozpoznał demoniczny głos morlu, uradowanego rozlewem krwi. Uldyzjan nie spodziewał się w Toradży tych straszliwych sług Trójcy. Był przekonany, że makabryczni wojownicy rezydują zwykle w ogromnej świątyni blisko wielkiego miasta, a oddział, który towarzyszył Malikowi, został wysłany przez Pierwszego specjalnie po to, by pojmać synów Diomedesa. Teraz Uldyzjan zaczął podejrzewać, że każda świątynia posiadała własne oddziały złożone z morlu, a to nie wróżyło najlepiej. Oznaczało bowiem, że istnieje więcej morlu, niż Uldyzjan mógłby… chciałby sobie wyobrażać. Zaczął odzyskiwać wzrok. To, że nie mógł w żaden sposób przyspieszyć tego procesu, doprowadzało go do pasji. Powoli z jednolitej mgły wyłaniały się kształty. A jednym z nich okazał się morlu sięgający ku Uldyzjanowi. Jak na tak potężnie zbudowaną istotę był zaskakująco szybki. Pochwycił Uldyzjana za kołnierz i podniósł na wysokość swoich oczu. Uldyzjan spojrzał w dwie czarne dziury, które morlu miał zamiast ślepi. Wiedział, że odrażający stwór widzi go lepiej, niż gdyby spoglądał ludzkimi oczami, i zdążył się już przekonać, jak straszliwe i potężne siły powoływały do życia tych wojowników w czarnych hełmach. Wciąż czuł gorycz na wspomnienie starcia z nimi w domu mistrza Etona.  – Ty jesteś nim… – Chrapliwy głos nie mógł należeć do żadnej żywej istoty. – Nim… Uldyzjan zebrał się w sobie, ale znów błysk białego światła pozbawił go wzroku. Morlu roześmiał się głośniej… i nagle stęknął ciężko. Puścił oślepionego Uldyzjana, który niemal rozbił sobie głowę, spadając na marmurowe płyty. 20


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Mężczyzna potrząsnął głową, koncentrując się z całych sił na odzyskaniu wzroku. Świat po raz kolejny nabrał ostrości… i Uldyzjan zobaczył Serentię, która włócznią przyszpiliła makabrycznego wojownika, jakby ten nie miał na sobie ciężkiej zbroi i ważył tyle co nic. Włócznia lśniła srebrem, długie czarne włosy Serentii powiewały, jakby żyły własnym życiem. Niebieskie oczy dziewczyny, zawsze pełne blasku, teraz płonęły determinacją. Mlecznobiała skóra zaróżowiła się rumieńcem gniewu, a na usta dziewczyny wypłynął grymas ponurej satysfakcji. Uldyzjan był pewien, że wbijając grot włóczni głębiej w ciało, Serentia myślała o tym, jak zginął Achilios. Pokochała Achiliosa na krótko przed jego śmiercią, wcześniej przez lata próbowała zwrócić na siebie uwagę Uldyzjana, o czym ten do dzisiaj myślał ze wstydem. Serentia jako pierwsza otrzymała dar i teraz należała do tych, którzy rozwinęli moc w sobie najlepiej i najsilniej. Uldyzjan nie wątpił, że jej umiejętności w znacznej mierze wzmagało poczucie straty, ale i tak był zdumiony, widząc jej poczynania. Morlu próbował sięgnąć dziewczyny szponiastymi łapami. Wygłodniały uśmiech zniknął z jego paskudnej twarzy, zastąpiony przez coś, co mogło uchodzić za strach. Włócznia pozwalała Serentii utrzymać potwora w stosownej odległości. W żadnym razie nie wyglądała teraz na córkę prostego kupca. Zamieniła bluzkę i spódnicę na udrapowaną, barwną suknię toradżanki o szerokim powiewnym dole, a wysokie buty – na sandałki ze skórzanych pasków, jakie nosili tutejsi. I rzeczywiście, ze swoimi kruczoczarnymi, jedwabistymi włosami mogła uchodzić za kogoś, kto ma w żyłach nieco toradżańskiej krwi. Morlu wstrząsnął się gwałtownie, jego masywna sylwetka zaczęła się kurczyć. Morlu coraz bardziej wyglądał jak coś, co 21


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

wynurzyło się ze starego grobu – jego kości okrywała już tylko pomarszczona skóra. Jednak Serentia nie przestawała wbijać weń włóczni. Na jej twarzy malował się niepokojący zapał…  – Serri! – Uldyzjan użył dziecięcego przezwiska Serentii. Dopiero niedawno przestał ją tak nazywać. Nie mógł patrzeć bez lęku, gdy gniew do tego stopnia zawładnął dziewczyną. Jego głos przebił się przez hałas… i przez jej furię. Serentia popatrzyła najpierw na Uldyzjana, potem ze wzdrygnięciem na morlu. Po policzku spłynęła jej łza. Bez trudu wyciągnęła grot włóczni z ciała przeciwnika. Wojownik padł na posadzkę jak marionetka, której ktoś poprzecinał sznurki. Kości i części zbroi potoczyły się po marmurze. Dziewczyna popatrzyła na Uldyzjana z ulgą i wdzięcznością. Skinął jej milcząco głową w odpowiedzi na znak, że rozumie doskonale, po czym poszukał spojrzeniem pozostałych uczniów. Tak jak się obawiał, pułapka kapłanów pochłonęła niejedno życie. Wielu poległo, i choć wśród nich dostrzegł i morlu, to nie brakowało też toradżan i partan. Uldyzjan zobaczył szczupłą twarz partanki, którą ujrzał pierwszy raz, gdy uleczył chłopca ze zdeformowaną ręką. Uldyzjan przełknął gorycz, jaką niosło ze sobą wspomnienie Barty i jej synka – oboje zginęli w starciu z Lucionem. Chłopiec był jedną z tych ofiar, które demon wybrał przypadkowo, demonstrując swą potęgę. A Barta, niezłomna Barta, zmarła niedługo po nim. Złamane serce odmówiło jej posłuszeństwa. „Tyle krwi… – pomyślał Uldyzjan z bólem. – Tyle krwi rozlanej przeze mnie… i ich wiary w moje słowa…” Ale gdy wokół nastała cisza, zrozumiał, że przynajmniej na tę chwilę walka dobiegła końca. Morlu zostali pokonani przez zdobywców świątyni. Potwory Luciona zostały wybite. I choć zwycięstwo kosztowało niemało, bo niejedno życie, to akolici Uldyzjana przetrwali ten atak. 22


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Zakrawało to na cud – ale jeszcze ważniejsze było to, że ludzie wzięli przykład ze swego przywódcy oraz Serentii i morlu nie zostali pokonani samą tylko bronią, ale i mocą, tą samą, którą władał Uldyzjan, choć nie tak porażającą. Jeden z wojowników został przecięty równiutko na pół – wyglądał, jakby wystarczyło go tylko złożyć w całość, by ożył ponownie. Drugi zwisał bezwładnie ze złożonych ramion Mefisa. Inni leżeli na posadzce połamani i poskręcani w makabrycznych pozycjach. Uldyzjan ufał, że widok ten napełni serca jego towarzyszy odwagą i nadzieją, mimo strat, jakie ponieśli w ataku. Patrząc na ciała, Uldyzjan poczuł, jak coś go dusi w gardle. Trójkątne płyty marmuru pokrywały teraz rozbryzgi czarnej mazi, która wypłynęła z żył morlu. Ale z czarną juchą zmieszany był bezcenny szkarłat płynący z ran tych, którzy albo działali zbyt wolno, albo nie dość wiary pokładali w swej mocy. Uldyzjan opłakiwał w duchu każdego ze swych poległych towarzyszy i nieskończenie ubolewał nad tym, że cała jego moc nie była w stanie przywrócić im wszystkim życia. I z powodu, którego sam nie potrafił wyjaśnić, ta myśl kazała mu rozejrzeć się za Mendelnem. Zobaczył brata pochylonego nie nad martwymi towarzyszami, ale nad dwoma morlu, którzy splątani leżeli bez życia. Uldyzjan uniósł brwi, zdumiony, zastanawiając się, który z jego akolitów był w stanie tego dokonać. Mendeln oderwał się od tego, co akurat robił. Jego twarz, zazwyczaj nieprzenikniona, teraz stała się znacznie mroczniejsza.  –  To jeszcze nie koniec – powiedział to, co wszyscy wiedzieli, jednak jego kolejne słowa zaalarmowały starszego z synów Diomedesa. – Uldyzjanie, tu są demony! I w tej samej chwili Uldyzjan też poczuł ich obecność. To przez morlu… skażonych demoniczną mocą nie poczuł tego od razu. 23


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Wyczuwał je teraz… czekały na niego. Stawał już twarzą w twarz z demonami, nie tylko z Lucionem – choć żaden nie był równie groźny co Pierwszy. A jednak te tutaj czekały tak cierpliwie… a cierpliwość nie była ich mocną stroną i tylko najmądrzejsze były zdolne do takiego oczekiwania… To jeszcze wzmogło jego złe przeczucia. Znały go, wiedziały, kim się stał… Nie miał wyboru.  –  Mendelnie, Serentio, pilnujcie reszty! Niech nikt za mną nie idzie. Jego brat skinął głową, ale dziewczyna zmarszczyła gniewnie brwi.  –  Nie puszczę cię samego… Uldyzjan zamknął jej usta nieznoszącym sprzeciwu spojrzeniem.  –  Nie pozwolę, by kogokolwiek spotkał los Achiliosa… szczególnie żadnego z was!  –  Uldyzjanie… Mendeln ujął ją pod ramię.  –  Nie kłóć się z nim, Serentio. Tak musi być. Powiedział to w taki sposób, że nawet starszy brat zatrzymał się, by na niego spojrzeć. Mendeln jednak milczał, co ostatnio stało się jego zwyczajem. Lecz bez względu na to, jak enigmatyczne były z rzadka rzucane przez niego zdania, Uldyzjan nauczył się już brać je pod uwagę.  –  Nikt za mną nie idzie – powtórzył, patrząc groźnie po towarzyszach. – Albo to nie z gniewem przyjdzie wam się mierzyć. Miał nadzieję, że go posłuchają, aczkolwiek nadal obawiał się, że niektórzy, szczególnie Serentia, mogą za nim podążyć. Z tą obawą wszedł w korytarz za drzwiami przy posągu Dialona. Gdy tylko przekroczył próg, drzwi zatrzasnęły się za nim z hukiem. I wiedział, że tak samo zatrzasnęły się i pozostałe. 24


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Przynajmniej na razie. Nawet Mendelnowi i Serentii nie przyjdzie łatwo mu przeszkodzić. Tak długo jak będzie w stanie, nie pozwoli, by ktokolwiek ruszył ku podziemnym komnatom, tam, gdzie czczono prawdziwych panów Świątyni. Zbyt wielu już poległo w tych zmaganiach. Wyczuł bliskość demonów, choć nie wiedział, gdzie dokładnie się kryją. Prawdę powiedziawszy, ich obecność była tylko jednym z powodów, dla których nie chciał narażać na ryzyko nikogo prócz siebie. „Być może o to właśnie chodziło Mendelnowi” – uświadomił sobie nagle. Być może zdolności młodszego brata pozwoliły mu wyczuć subtelną, ale wyraźną obecność, czekającą na Uldyzjana… obecność o wiele potężniejszą niż jakikolwiek arcykapłan i doskonale znaną im obu. Lilith.


DWA

W Wokół Mendelna rozlegały się szepty. On najlepiej świadom był ohydnej prawdy na temat tego miejsca, słyszał ją bowiem bezpośrednio od ofiar. „Tak wielu – myślał. – Tak wielu czyniło tu zło. Wystarczy tylko tego, co tu się działo, by zagrozić Równowadze”. Mendeln nie do końca rozumiał, czym była Równowaga, ale wiedział, że wydarzenia, jakie miały miejsce w wewnętrznej części świątyni na przestrzeni ostatnich lat, były tak przerażające, że zdołały ową Równowagę zakłócić. A to martwiło go bardziej niż wszystkie śmierci, jakich był świadkiem tej nocy. Aczkolwiek ich suma też miała nie najlepszy wpływ. No i nie należało zapominać o Lilith… czy też Lylii, bowiem pod tym imieniem ją znali – on, Serentia, a przede wszystkim Uldyzjan, któremu owa znajomość przyniosła prawdziwe cierpienie. Serentia chodziła tam i z powrotem niczym zirytowany kot, nie spuszczając wzroku z drzwi tak dokładnie zamkniętych przez Uldyzjana. Reszta grupy zajęła się niszczeniem wszystkiego, co tylko znaleźli w pomieszczeniu, w tym bogatych gobelinów, nie bacząc, że ogień, który trawił już część budynku, koniec końców pochłonie wystrój całej sali. Mendeln doskonale zdawał sobie sprawę, że jeszcze nie zwyciężyli, dlatego 26


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

też uważnie słuchał tego, co mieli mu do powiedzenia umarli, nawet martwi kapłani i Strażnicy Pokoju. Nie słuchał tylko morlu – ci bowiem pomarli tak dawno, że pozostała po nich jedynie pustka. Mendeln starał się wychwycić te słowa, które zdawały się bezpośrednio nawiązywać do obecnej sytuacji. „Jakże prostymi ludźmi byliśmy kiedyś – pomyślał niemalże z tęsknotą. – Farmerami, braćmi, mieszkańcami niewielkiej wioski. Życie miało nam upłynąć na uprawianiu roli i hodowli zwierząt”. To z winy Lilith wszystko się zmieniło. To Lilith wybrała Uldyzjana na swojego sługę i pionka w nieludzkich zmaganiach między aniołami a demonami o władzę nad tym żałosnym kawałkiem skały nazywanym Sanktuarium. Światem Mendelna. Sam Mendeln nie uważał ani siebie, ani brata za Obrońców Rodzaju Ludzkiego, ale Uldyzjan został zmuszony do przyjęcia roli czempiona wszystkich ludzi i teraz nie mógł się już wycofać. Ich los zależał najwyraźniej od wyboru, jakiego dokona starszy z synów Diomedesa. Mendeln mógł tylko starać się być wsparciem dla brata. Jego myśli zakłóciło przeczucie nadciągającej katastrofy. Głosy ucichły – poza tym jednym, który właściwie do nich nie należał. Był silny, pełen życia, niósł Mendelnowi pocieszenie i prowadził przez cały proces tajemniczej przemiany. „Strzeż się rąk Trzech…” – usłyszał Mendeln. „Pochwycą wszystko, co znajdzie się w ich zasięgu i zgniotą w uścisku…” Zmarszczył brwi na te zagadkowe słowa. Co za pożytek był z takich…  – Serentia! – krzyknął nagle poruszony, co nie zdarzało mu się od wielu dni. – Wy wszyscy! Trzymajcie się z daleka od posągów! 27


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Ale ostrzeżenie przyszło za późno. Ogromne posągi pochyliły się, jakby były uczynione z żywego ciała. Ciężki młot Bali spadł na dwóch toradżan. Dialon bił bezbronnych partan kamienną tablicą. Mefis… Mefis pochwycił jedną z kobiet i ścisnął ją. Nawet Mendeln poczuł mdłości na widok rezultatów. Przy wtórze zgrzytu, który poniósł się po komnacie niczym jęk chóru umarłych, posągi zstąpiły z postumentów. Ludzie, przed chwilą jeszcze pełni wiary w zwycięstwo, teraz rzucili się do drzwi, którymi tu dotarli, ale one też były zamknięte na głucho… i to nie za sprawą Uldyzjana.  –  Lilith – szepnął Mendeln, gdy kamienny Dialon zwrócił się w jego stronę. Kolos uniósł ramię do ciosu. – Na pewno Lilith… Szedł przez pustą salę modlitewną. Oczy miał szeroko otwarte, zmysły wyczulone. Spoglądały nań androgeniczne wyobrażenia Dialona i nie wiedzieć czemu ich spojrzenie wydało się Uldyzjanowi wyjątkowo prześmiewcze. „Jakim wielkim demonem jesteś, Dialonie? – pytał w duchu ponuro. – Jakie jest twoje prawdziwe imię?” Zewnętrzne komnaty oświetlone były pochodniami umieszczonymi w licznych niszach. Tutaj jedynie kilka lamp oliwnych zwieszało się z łukowato wysklepionego sufitu i światła było niewiele. Co więcej, korytarz wiódł w nieprzeniknioną ciemność, odległą zaledwie o dziesięć jardów. Jednak Uldyzjan się nie zatrzymał. Minął wielkie posągi i ruszył korytarzem, który, był pewien, doprowadzi go do niej. Dokładnie tak, jak tego chciała. Pamiętał tę szlachetną i piękną postać, pamiętał, jak pierwszy raz zachwycił go ten widok, i wciąż jeszcze ten obraz był niezwykle wyraźny w jego myślach, nawet po tym, jak poznał straszliwą prawdę, jak został boleśnie zdradzony. Gęste, złote 28


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

włosy, często starannie upięte na czubku głowy zgodnie ze szlachecką modą, błyszczące szmaragdowe oczy, wąskie, idealnie wykrojone usta – nigdy ich nie zapomni. Ale nie zapomni też obmierzłej postaci nieludzkiej uwodzicielki o ciele pokrytym łuską, długimi piórami zamiast włosów i gadzim ogonie.  –  Lylia… – mruknął pod nosem. Imię to było przekleństwem, ale i wyrazem tęsknoty. – Niech cię szlag, Lilith… Coś przebiegło mu po stopie. Przestraszony, bardziej dlatego, że nie wyczuł wcześniej stworzenia niż samą jego obecnością, Uldyzjan przyjrzał się temu czemuś, mrużąc oczy w słabym świetle. To był tylko pająk, aczkolwiek spory. Obecność pająka w świątyni nie była niczym zaskakującym i Uldyzjan niemal natychmiast zapomniał o tym stworzeniu, skupiając się na szkodniku daleko większym i bardziej niebezpiecznym. Pozostawił za sobą ostatnią z dogasających lamp oliwnych. Otoczyła go ciemność. To był pokaz specjalnie dla niego, uświadomił sobie. Przybył tu, polując na coś, co uważał za zło, więc zapewnili mu odpowiedni nastrój dla łowów. Dla nich była to w pewnym sensie gra, co tylko podsycało furię w człowieku. Za nic mieli ludzkie życie, nawet życie tych, którzy im służyli. Coś spadło mu na twarz. Uldyzjan klepnął się w policzek i poczuł, jak coś wchodzi mu na grzbiet dłoni. Kolejny pająk. Doszedłszy do wniosku, że nie może zrezygnować z tego ruchu w grze, Uldyzjan przyzwał światło. Pierwszy raz zdołał tego dokonać – co zrozumiał dopiero później – dzięki obecności Lilith. Teraz stało się to dlań równie naturalne co oddychanie. Ale kula białego blasku nawet po części nie była tak jasna, jak być powinna. Światło odsłaniało nie więcej niż dwa jardy korytarza przed Uldyzjanem. Zmysły mężczyzny sięgały o wiele dalej, ale zgodnie ze swą ludzką naturą instynktownie pragnął widzieć, nie tylko czuć. 29


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Mógłby wzmocnić blask sfery, gdyby się skoncentrował, ale to by oznaczało, że będzie mógł mniej uwagi poświęcić otoczeniu. Teraz nic nie było takie jak w trakcie walki z Lucionem, gdy to, czego Uldyzjan dokonał, brało się w tej samej mierze z płonącego w nim gniewu, co i umiejętności nefalema. Teraz Uldyzjan musiał poruszać się ostrożnie, bo przebiegłość Luciona bladła całkiem w porównaniu z tym, do czego zdolna była jego diabelska siostra. Korytarz ciągnął się dalej, niż powinien, przynajmniej wedle wyczucia Uldyzjana. Czy to było iluzją, czy nie – mężczyzna miał się wkrótce dowiedzieć. Lilith nie każe mu długo czekać. Krzyknął, bo nagle coś ukłuło go w kark. Złapał się za szyję i palcami musnął włochate odnóża. Pająk uciekł poza zasięg światła. Uldyzjan potarł piekący kark i w tej samej chwili zauważył, że za nim korytarz też zalany był ciemnością. Rana na karku poczęła pulsować. Skarcił się w duchu, że pozwolił zwykłemu pająkowi przebić się przez osłony, których ani morlu, ani jak na razie Lilith nie zdołali pokonać. A może ona jednak zdołała? Skupiwszy się na ranie, Uldyzjan usunął z ciała to, co zostawił tam pająk, i zasklepił skórę. Znajomość tej sztuczki zawdzięczał arcykapłanowi Malikowi, widział bowiem, jak tamten pozbywa się z pleców strzały Achiliosa, a potem leczy ranę. Jednak, gdy tylko uporał się z raną na szyi, wokół niego zaroiło się od wielonogich stworzeń o ostrych zębach. Uldyzjan dorastał na farmie, nie raz i nie dwa miał do czynienia z rozmaitymi insektami, w tym i pająkami, ale nigdy jeszcze takimi jak te. Ich atak był jak najbardziej celowy i kąsały tak często i tak szybko, jak tylko mogły. Jego próby strącenia ich dłońmi były śmiechu warte. W mgnieniu oka oblazły go od stóp do głów. 30


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Na szczęście wtedy Uldyzjan odzyskał rozsądek. Wziął głęboki oddech, pilnując, by nie połknąć żadnego ze szkodników, i skoncentrował się na lśniącej sferze. I wreszcie zapłonęła ona tak jasno, jak powinna, tysiąc razy mocniej niż wcześniej. Jednocześnie żar oblał Uldyzjana i jego niepożądanych towarzyszy. Ale podczas gdy ciepło płomieni jedynie ogrzewało człowieka, to pająki paliło bez litości. Stworzenia dygotały gwałtownie, a wysokie krzyki, podobne ludzkim, raniły uszy Uldyzjana. Dziesiątki, a moment później setki zwęglonych pająków obsypały się na posadzkę. Uldyzjan, spocony bardziej z wysiłku niż gorąca, zredukował intensywność, z jaką płonęła kula. Smród unoszący się w powietrzu kojarzył się raczej z rozkładem niż spalenizną. Mężczyzna trącił nogą stos zwęglonych stworzeń. Ale jego stopa nie opadła na podłogę, nie znalazła żadnego oparcia, zatonęła w kamieniach posadzki niczym w wodzie. Uldyzjan wyczuł obecność jednego z demonów, ale było już za późno. Coś pochwyciło zanurzoną w podłodze nogę i pociągnęło go w dół. Niski, powolny i pełen złośliwości śmiech odbił się echem od ścian korytarza. Na granicy światła padającego z płomienistej kuli uformował się jakiś kształt. Uldyzjanowi przypominał groteskową ludzką głowę, uformowaną z płyt podłogi. Paszcza niczym poprzeczna bruzda rozciągnęła się w okrutnym, zwierzęcym uśmiechu.  – Chceeę… – przemówił stwór pożądliwie i znów się roześmiał. Czymkolwiek było to, co pochwyciło nogę Uldyzjana, teraz ciągnęło go w kierunku rozwartej wyczekująco paszczy. Dwie mniejsze szpary rozchyliły się, formując coś na kształt pary oczu.  –  Głooodnyyy… – zadudnił demon radośnie. – Chceeę… Uldyzjan otrząsnął się z zaskoczenia, zacisnął zęby i pochylił się. Demon ponownie się zaśmiał, przekonany zapewne, że 31


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

jego ofiara pragnie szybkiego końca. I Uldyzjan tego właśnie chciał… choć nie do końca w tym znaczeniu, w jakim rozumiała to łapczywa bestia. Uderzył pięścią w wodniste kamienie. Fala wywołana wstrząsem potoczyła się ku potwornemu napastnikowi, tak jak wcześniej rój pająków ku człowiekowi. Uldyzjan nie wiedział dokładnie, co zamierzał w ten sposób osiągnąć, wiedział tylko, że skupienie woli i determinacji na celu nie raz pozwoliło mu wyjść cało z opresji. Demon zaryczał z wściekłością i bólem zarazem, gdy przetoczyła się po nim fala czystej mocy. Potworne usta wykrzywiły się w złowrogim grymasie, oczy zapłonęły gniewem.  – Gulag zabije! – zadudnił, choć i bez tego jego intencje były oczywiste. Ściany ruszyły na Uldyzjana, który dopiero teraz zrozumiał, że wszystko wokół stało się nagle częścią demona. Jęknął boleśnie, gdy poczuł uderzenie. Miał wrażenie, że kości pękają mu pod naciskiem ścian. Niemal poddał się sile demona. Jednak raz jeszcze zobaczył przed oczyma ją, piękną i potworną zarazem… wyśmiewającą jego porażkę. Napinając wszystkie mięśnie, naparł na kamienie raz i drugi… i zwyciężył. Ściany cofnęły się na tyle, by zdołał położyć na nich dłonie. Wtedy pchnął je tak mocno, jak tylko potrafił. Dźwięk, jaki wydał Gulag, Uldyzjan uznał za wyraz konsternacji. Chyba nikt wcześniej nie słyszał, jak bestia gwałtownie nabiera powietrza. Uldyzjan, nie zwlekając, wykorzystał swoją szansę, pochwycił płynny kamień w obie dłonie. Posadzka powinna przeciec mu przez palce, ale raz jeszcze moc nefalema okazała się potężniejsza od mocy Gulaga. Uldyzjan miał wrażenie, że ściska wijącego się węża, stwora pozbawionego kości. Szarpał się, ale uciec nie zdołał. 32


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

–  Gulag nadal jest głodny? – kpił z niego Uldyzjan. Demon był albo zbyt pewny swych sił, albo zbyt głupi, by zrozumieć, że nie walczy ze zwykłym człowiekiem. Uldyzjan miał nadzieję, że bestia nie grzeszyła rozumem, ale pewności mieć nie mógł, wiedział więc, że im szybciej zakończy to starcie, tym lepiej. Z kolosalnym wysiłkiem przyciągnął Gulaga do siebie. Gdy tylko bestia znalazła się bliżej, poczuł, że coś chwyta go nie za jedną, ale za obie nogi. Gulag zaryczał dziko. Ściany i podłoga ruszyły w stronę Uldyzjana, najwyraźniej miały zamiar zgnieść jego opór i jego samego. Uldyzjan odruchowo wstrzymał oddech. Popatrzył na tę część demona, którą nadal trzymał w rękach. Przypominała mu wygarbowaną skórę albo pergamin… i to skojarzenie pomogło mu zdecydować, co dalej. Tak jak wcześniej, rozłożył ramiona najszerzej, jak potrafił, wciąż z całych sił ściskając Gulaga. I zupełnie jak pergamin, tak i esencja demona rozerwała się na dwie części przy wtórze ohydnego dźwięku. Ryk demona przypominał ryk wzburzonej rzeki. Ściany i posadzka zafalowały, sprawiając, że Uldyzjan rozwarł dłonie i upadł. Ale nic więcej demon zrobić nie zdołał. Uldyzjan pokonał potwora. Rozdarcie rozszerzało się samo, nawet wtedy gdy dotarło do głębokiej paszczy i do złowrogich ślepi. Gulag został dosłownie rozerwany na dwoje. Obie części zadygotały, obie jęknęły… I nagle, przy akompaniamencie ostatniego huku… demon się roztopił. Gulag stracił kształty. Zmienił się w kałużę rozlewającą się po podłodze. Ściany i posadzka pokryte były śluzem, ale znów były tylko… ścianami i posadzką. Kamienne płyty pod stopami Uldyzjana stały się twarde, nawet jeśli nieco lepkie, a smród gnijących resztek aż dławił. 33


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Tam, gdzie jeszcze przed momentem korytarz zdawał się ciągnąć nie wiadomo jak daleko, Uldyzjan zobaczył kolejne mosiężne drzwi. Ruszył ku nim, ostrożnie przekraczając kałużę mazi. Odczekał kilka chwil, spodziewając się kolejnego ataku, ale nic się nie wydarzyło. Tylko wyobrażony na płaskorzeźbie Dialon przyglądał się intruzowi beznamiętnie. Uldyzjan zmarszczył brwi. Zza łagodnej twarzy ducha przewodniego zdawała się wyglądać druga, jakby rzeźba ukryta w rzeźbie. Zmrużył oczy… Zachłysnąwszy się powietrzem, szybko odwrócił wzrok. Choć jeszcze przed momentem patrzył wprost na drzwi, nie był w stanie przypomnieć sobie żadnych szczegółów dotyczących postaci, której widok przeraził go jak nic innego nigdy dotąd. Chyba widział zakręcone rogi. I zęby ostre niczym sztylety. Potrząsnął głową, odpychając ów cień wspomnienia. Nie ośmielił się ponownie skoncentrować spojrzenia na demonicznej płaskorzeźbie. To, co zdążył zobaczyć, w niewytłumaczalny sposób wypełniło go absolutną grozą, jaką zazwyczaj odczuwają jedynie dzieci. Każdy koszmar, który przyśnił się Uldyzjanowi w dzieciństwie, nagle stanął mu przed oczami. Po raz kolejny Uldyzjan zebrał się w sobie i wyciągnął dłoń w stronę drzwi. Dobrze wiedział, że nie należy ich dotykać. Nawet jeśli Lilith nic z nimi nie zrobiła, to z pewnością arcykapłani zabezpieczyli je czarami. Drzwi otworzyły się gwałtownie, jakby pchnięte niewidzialnymi ramionami niewidzialnego ducha. Uldyzjan przekroczył próg. Znalazł się w ogromnym pomieszczeniu, większym chyba jeszcze niż to, w którym zbierali się wierni. Olbrzymią przestrzeń oświetlały jedynie pochodnie wokół niewielkiego marmurowego podwyższenia. A na owym podwyższeniu… ołtarzu spoczywało coś, co zapewne kiedyś było człowiekiem. 34


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Uldyzjan nie próbował nawet zapanować nad odrazą. Nie zaskoczyło go, że znalazł dowód na składanie ofiar z ludzi, ale głęboko wstrząsnął nim widok krwi na ołtarzu, która nawet nie zdążyła zakrzepnąć. Kiedy on i jego akolici szturmowali świątynię, kapłani w okrutny sposób wydarli z kogoś życie, by zapewnić sobie przychylność demona. W tej samej chwili zarejestrował jakiś nieznaczny ruch po drugiej stronie podwyższenia. Z tego, co zdołał zauważyć, istota ukrywająca się przed nim przypominała gigantycznego włochatego pająka, ale również w jakiś niewytłumaczalny sposób… człowieka. Drugi demon? Uldyzjan wspomniał rój pająków i był niemal pewien, że odkrył, skąd się wzięły. Jeśli miał do czynienia z demonem, ten był niewątpliwie bardziej ostrożny niż Gulag i zapewne też bardziej przebiegły. Powoli ruszył w kierunku istoty… i zorientował się, że ze spowitych w cieniu odległych części pomieszczenia wyłaniają się inne postaci. Zastanawiał się wcześniej, kiedy zmierzy się z nim najwyższy kapłan Świątyni. Z tego, co Uldyzjan dowiedział się na temat hierarchii w obrębie przybytków, każda ze świątyń nadzorowana była przez kapłana jednego z trzech obrządków. Jemu podlegali klerycy zarządzający poszczególnymi wyznaniami. W największej świątyni, w Kedżanie, rezydowało niegdyś trzech, a po niedawnej śmierci Malika już tylko dwóch arcykapłanów, którzy rządzili całą sektą w imieniu Pierwszego. Potężny, łysy mężczyzna w krwistoczerwonych szatach niemal niezauważalnie skinął dłonią w stronę Uldyzjana. I natychmiast tuzin akolitów w szatach wszystkich trzech obrządków uniósł dłonie i zaczął inkantację. Uldyzjan poczuł, jak przeszywa go niesamowite zimno, ale wystarczyło, by zapragnął, żeby się skończyło, i tak się stało. Śpiew kleryków się załamał, ale główny kapłan wydawał się 35


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

nieporuszony. Z odrazą spojrzał na tych stojących najbliżej, ci zaś natychmiast ponownie zaczęli wyśpiewywać zaklęcie, a reszta braci, nie zwlekając, podjęła inkantację.  –  Uciszcie się – mruknął zniecierpliwiony Uldyzjan. Śpiew umilkł. Aczkolwiek kapłani jeszcze przez kilka sekund poruszali wargami, zanim dotarło do nich, że stracili głos. Najwyższy ksiądz zaśmiał się dziwnie i spomiędzy fałd szaty dobył niewielki lazurowy kamień. Pomniejsi klerycy poszli za jego przykładem. Poprzednio, gdy Uldyzjan zobaczył takie kamienie, znajdowały się w rękach Malika i w jakiś sposób umożliwiły arcykapłanowi przyzywać demony na swe rozkazy. W czasie tamtej walki Lilith potajemnie wyeliminowała demona, który zapewne był najbardziej niebezpieczny, i użyczyła Uldyzjanowi swej siły, czego mężczyzna nie był świadom. Niemniej dzięki temu wsparciu pokonał pozostałe stwory ciemności. Teraz ufał już we własną moc i uznał, że lepiej nie zapraszać potworów i zapobiec zagrożeniu, zanim przyjdzie mu się z nimi zmierzyć. Zacisnął pięść. Jeden z niższych kapłanów krzyknął, gdy kamień w jego dłoni nagle zapłonął. Pozostali zareagowali instynktownie, natychmiast wyrzucając swoje kamienie. Trzech wprawdzie zostało poparzonych, ale nie tak dotkliwie jak pierwszy z nich, który na kolanach szlochał, ściskając poczerniały kikut, który kiedyś był jego dłonią. Główny kapłan ponownie się zaśmiał, co było dość dziwną reakcją. Jemu nic się nie stało, zdążył cisnąć kamień, zanim jeszcze Uldyzjan zwarł palce. Uldyzjan zmarszczył brwi i przyjrzał się kapłanowi uważnie… sięgając spojrzeniem poza cielesną powłokę. I zrozumiał… 36


R ICHAR D A. KNAAK  SMOCZE ŁUSKI

Główny kapłan najwyraźniej był tego świadom.  – Sądzę, że nie będą już dłużej potrzebni – oznajmił, patrząc na swych podwładnych. – Możecie umrzeć. Odwzajemnili jego spojrzenie całkowicie oszołomieni. Uldyzjan poczuł dla nich odrobinę współczucia, ale naprawdę nieznaczną. Byli gotowi odbierać życie niewinnym, by zaspokoić apetyty swych mrocznych władców. Klerycy jak jeden mąż zwalili się na posadzkę. Żaden z nich nie krzyknął, nie zdążyli nawet zaczerpnąć powietrza. Poza wcześniejszymi oparzeniami na ich ciałach nie widać było śladu przemocy. Uldyzjan, sam nie wiedząc dlaczego, przeszukał zmysłami cienie, w których wcześniej czaił się ogromny pająk. Był pewien, że potworna istota umknęła w trakcie konfrontacji Uldyzjana z kapłanami.  –  Drogi Astroga jest ze wszech miar posłuszny – rzekł główny kapłan, co zaskakujące, kobiecym głosem. – Kiedy Pierwszy nakazuje mu odejść, odchodzi, nie zwlekając.  – A wie, że Pierwszym nie jest już Lucion, tylko jego siostra? – Uldyzjan popatrzył przeciwnikowi w oczy. – Wie już o tym, Lilith? Rzuciła mu spojrzenie spod wpółprzymkniętych powiek, które niewątpliwie byłoby bardzo kuszące, gdyby akurat nie miała ciała spoconego grubasa.  – Strach niejednego czyni ślepym, jak i miłość, moja miłości…  – Nie ma między nami miłości, Lilith, jedynie kłamstwa i nienawiść. Kapłan wydął wargi w grymasie niezadowolenia.  –  Och, Uldyzjanie, to przez mój nędzny strój? Temu można w mig zaradzić. Jesteśmy sami, a ten głupiec już spełnił swoje zadanie… 37


DIABLO  WOJNA GR ZECHU

Opasłego kapłana otoczyły zielone, dzikie płomienie. Uldyzjan osłonił oczy przed oślepiającym blaskiem tego nienaturalnego ognia. A gdy wzrok mu się trochę przyzwyczaił, zobaczył, jak strój kurczy się, zwija i zmienia w popiół. Płomieniste krople poczęły kapać z ciała na podłogę, odsłaniając ścięgna, mięśnie i kości. Twarz spłynęła w ogniu, odsłaniając wyszczerzoną groteskowo czaszkę, która przez chwilę jeszcze łypała nietkniętymi gałkami oczu, choć te zapadły się w głąb oczodołów, gdy makabryczna postać postąpiła w stronę Uldyzjana.  – W końcu dla ciebie chcę wyglądać jak najlepiej – zagruchała czule. Płomienie pochłonęły już wszystko poza kośćmi. Szkielet dopalał się jednak szybko i Uldyzjan mógł zobaczyć alabastrową biel skóry i szmaragdową zieleń szaty. Popękały nogi martwego kapłana, ustępując miejsca eleganckiej spódnicy, spod której wyglądały kobiece stópki. Klatka piersiowa z trzaskiem odsłoniła szykowny gorset znajomej sukni, skrojonej na szlachecką modłę, podkreślającej doskonale niezwykle kobiece kształty. Z pękniętej czaszki kaskadą wypłynęły złociste loki. Wreszcie zniknęły i resztki spalonej twarzy. I oto stanęła przed Uldyzjanem kobieta przecudnej urody, rozkładając szeroko ramiona. I choć nie raz, nie dwa deklarował, że jego uczucia dla niej przeminęły bezpowrotnie, to teraz serce szarpnęło mu się w piersi. Wargi mimowolnie uformowały imię, pod którym znał tę zachwycającą istotę.  –  Lylia. Uśmiechnęła się do niego dokładnie tak jak wtedy, gdy ich oczy spotkały się po raz pierwszy.  – Kochany, słodki Uldyzjanie – wyciągnęła ku niemu doskonałe, smukłe dłonie. – Otocz mnie swymi silnymi ramionami… [CIĄG DALSZY W KSIĄŻCE] 38


O AUTORZE

W Richard A. Knaak znalazł się na liście najlepiej sprzedających się pisarzy według „The New York Timesa”. Napisał ponad trzydzieści powieści fantasy oraz ponad tuzin krótkich dzieł, w tym Legendę o Humie z serii Dragonlace oraz epicką sagę Wojna Starożytnych w świecie Warcrafta. Poza licznymi powieściami związanymi z grami Warcraft, Diablo oraz serią Dragonlance słynie również z wielu powieści napisanych w cyklu Smocze Królestwo, w tym trzech mikropowieści oraz tak zwanej Trylogii Sunwell, opublikowanej przez TOKYOPOP mangi w świecie Warcraftu. Jego trylogia Aquilonia powstała w oparciu o świat Conana stworzony przez Roberta E. Howarda i ukazała się nakładem wydawnictwa Ace. Ci, którzy chcieliby dowiedzieć się czegoś więcej o tym autorze, powinni odwiedzić jego stronę: www.sff.net/people/knaak.

39



Księga pierwsza trylogii Diablo: Wojna grzechu Richarda A. Knaaka Prawo krwi Trzy tysiące lat przed tym, jak mrok pochłonął Tristram, w niewielkiej wiosce nazwanej Seram mieszkał prosty farmer – Uldyzjan, syn Diomedesa. Nieoczekiwanie w życie Uldyzjana wkraczają siły, które raz na zawsze kładą kres jego spokojnej egzystencji. Zdumiony Uldyzjan staje nagle w centrum mrocznych wydarzeń. Niesłusznie obwiniany o brutalne morderstwo dwóch kapłanów zmuszony jest uciekać z rodzinnej wioski. Ku własnemu przerażeniu uświadamia sobie, że obudziła się w nim moc, o jakiej żadnemu człowiekowi się dotąd nawet nie śniło. Musi zapanować nad przepełniającą go potęgą, zanim pochłonie ona całkowicie jego człowieczeństwo.



Polecamy powieść Nate’a Kenyona Diablo: Nawałnica światła

Po klęsce Najwyższego Zła odradza się Królestwo Niebios. Rada Angiris odzyskała Czarny Kamień Dusz i strzeże przeklętego artefaktu gdzieś w głębi roziskrzonego Srebrnego Miasta. Na tle tych doniosłych wydarzeń Tyrael z trudem odnajduje się w nowej roli A ­ rchanioła Mądrości. Czuje się obco pośród anielskiej braci i wątpi, czy uda mu się stanąć na wysokości zadania. Poszukując otuchy w sobie samym i w Niebiosach, wyczuwa złowieszcze oddziaływanie Czarnego Kamienia Dusz na swoją ojczyznę. Tam, gdzie niegdyś panowała harmonia światła i dźwięku, teraz wkrada się przybierający na sile dysonans, który zwiastuje nadciągające nad krainę niebezpieczeństwo. Imperius wraz z pozostałymi archaniołami ostro sprzeciwia się pomysłom przeniesienia lub zniszczenia Kamienia, co zmusza Tyraela do złożenia losu Niebios w ręce ludzkości. Tyrael gromadzi wokół siebie obdarzonych wielką mocą bohaterów z najdalszych krańców Sanktuarium, by wskrzesić starożytny Zakon Horadrimów. Powierza im praktycznie niewykonalne zadanie: mają wykraść Kamień Dusz z samego serca Niebios. Pośród wybrańców, na barkach których ma spocząć to brzemię, znajduje się Jacob ze Staalgardu, były awatar Sprawiedliwości i strażnik anielskiego ostrza El’druina, Shanar, czarownica dysponująca fenomenalną mocą, Mikułow, zwinny i nabożny mnich, Gynvir, nieustraszona i zaprawiona w boju barbarzynka, oraz Zayl, tajemniczy nekromanta. Czy mając za wrogów zarówno czas, jak i siły dobra i zła, śmiałkowie zdołają się zjednoczyć i wypełnić niebezpieczną misję, nim Niebiosa legną w gruzach? Opowiedziana tu historia stanowi pomost między wydarzeniami z Diablo III a fabułą Reaper of Souls – pierwszego dodatku do gry.



Issuu converts static files into: digital portfolios, online yearbooks, online catalogs, digital photo albums and more. Sign up and create your flipbook.